Maria Ginter

Pobierz PDF

Opis

Roboty teraz mamy huk. Gotowanie i rozdawanie posiłków, potem świeże transporty rannych, którymi trzeba się zająć. Najbardziej przykre są pierwsze zmiany prowizorycznych opatrunków. Odrywanie bandaży zlepionych skrzepłą krwią. Obmywanie brudnych, ropiejących ran. Z bliska wygląda to strasznie. Kule, szrapnele, odłamki nie przebierając, przebijają na wylot klatki piersiowe, jamy brzuszne, wyszarpują kawały mięsa, odrywają kończyny. Na sam widok kręci się w głowie. Z trudem staram się przemóc wstręt i mdłości, o które przyprawia mnie zapach krwi i ropy.
Żeby ukryć, jakie to robi na mnie wrażenie, korzystam z każdej okazji, aby przynieść wody czy bandaży. Odetchnąć czystym powietrzem i oprzytomnieć. Umytych i opatrzonych rannych kładzie się na świeżo posłanych łóżkach.

Licencja / źródło

Maria Ginter, Galopem pod wiatr, Warszawa 1990.

Plik podchodzi z e-kartki z dnia 08.09.1939